Kot Pieńek 

Nie był ani w pełni kotem, ani w pełni drzewem. Urodził się w wyniku rzadkiego zjawiska — dębowej burzy, która raz na sto lat przechodzi nad pradawnym lasem Tynowickim. Piorun uderzył w martwy pień, w którym skryła się ciężarna kotka. Gdy błyskawica przebiegła przez stare słoje drewna, a zwierzęca dusza splątała się z żywicą i popiołem — narodził się Pieńek.

Z daleka wyglądał jak zwykły pniak, porośnięty mchem, z drobnymi listkami wyrastającymi za uszami. Ale z bliska jego oczy miały głębię sęków, futro błyszczało jak politura, a jego wąsy były cienkie jak włókna drewna. Jego łapy zostawiały odciski podobne do odłamków kory, a jego ogon — giętki, choć szorstki jak młody pęd dębu — szurał cicho po lesie.

Ludzie z okolicznych wsi szeptali o nim od pokoleń. Jedni mówili, że przynosi szczęście, jeśli napotkasz go o świcie, inni — że strzeże tajemnych miejsc, których nie ma na mapach. Leśnicy znajdowali czasem małe drewienka ułożone w kształt kocich łapek przy świeżo zasadzonych drzewkach — znak, że Pieńek czuwa nad wzrostem młodego życia.

Nie mówił ludzkim głosem. Ale kiedy siadał nieruchomo, spoglądając bursztynowym wzrokiem, każdy, kto patrzył w te oczy, czuł, jak cichnie hałas miasta, a w sercu kiełkuje spokój.

Dziś krąży legenda, że Pieńek ruszył ku granicy lasu. Las coraz częściej milczy, a jego korzenie schną od ludzkiego betonu. Kot Pieńek — pół-zwierzę, pół-drzewo — być może ostatni raz przemówi do świata. Nie krzykiem, nie szumem — lecz obecnością. Jakby samo drewno przypomniało nam, że kiedyś byliśmy jego częścią.