Opasłe brzuchy pająków okazały się gąsienicami

— to wszystko da się wypracować. To wszystko da się jeszcze naprawić. - powtarzam sobie ilekroć ogarnia mnie rozpaczliwa chęć ciśnięcia w kąt wszelkimi próbami i poddania się raz na zawsze. Poddania się w walce o czystość własnych myśli.
    Przewracam się z boku na bok. Ocieram wrażliwe wnętrza dłoni i ud o gładką pościel. Z jakiegoś powodu przypomina mi ona ludzkie ciało.
Obserwuję uciekający czas, nie wiedząc, czy pragnę, by zwolnił, dając mi przestań na chociaż jedną pełną i spokojną sekwencję oddechu, czy też może błagam go o przyspieszenie, by prędzej przyprowadził do mnie ś...

— to wszystko da się jeszcze naprawić.

Za każdym razem, kiedy suchy liść spada z parapetu, boję się, że to olbrzymi pająk uderza brzuchem o podłogę.

Kim ja jestem i kim się staję?




Opasłe brzuchy pająków okazały się gąsienicami.
Młodymi, drobnymi istotami o prężnym, elastycznym ciele. Wszystkie zielono-czarne, z drobnymi włoskami rozłożonymi po całej powierzchni tego anatomicznego cudu. Choć ich cielesność dla człowieka jest krucha jak dwudniowe ciastka owsiane, ich wola życia jest wielka; zdaje się, że tak silnego pragnienia w naturze nie sposób zmierzyć. Nie boi się ono bowiem całego swego gargantuizmu uchować tak w bladoróżowych, aksamitnych płatkach róż, w wietrze muskającym słodki zapach lilii, jak i w górskich łańcuchach, w wulkanach, w istotach już wymarłych, jak i w tych, które Ziemia jeszcze przywita ciepłym powietrzem i rześkimi strumykami rzek, ale też metaliczną surowością zimowych poranków i brutalnością zasad dzikiej przyrody.
Wszystko na tej planecie chce żyć i na przetrwaniu każdy dzień opiera. Nie inaczej jest z człowiekiem czy gąsienicą.
    Pojawiły się one przy mnie za sprawą bukietu złożonego z żonkili oraz bukszpanu. Zasiadałam akurat do obiadu, kiedy zauważyłam drobne ciałko wijące się na krawędzi telewizora o smolistej czerni, z którą to owa istota zdawała się kontrastować, jednocześnie kamuflując się w zgaszonej żółci ścian. Podeszłam bliżej i za pomocą chusteczki higienicznej, służącej teraz za fragment bezpiecznej powierzchni, ostrożnie przeniosłam gąsienicę na parapet za oknem. Rzuciłam okiem na bukiet. Na ciemnozielonych listkach bukszpanu naliczyłam dwie, trzy... pięć gąsienic. Jedne większe, dwu-, może trzy-centymetrowe, inne nieprzekraczające długości mojego paznokcia. Wszystkie delikatne i miękkie. Inauguracja motylego życia. Pognałam do przedpokoju, siłą wcisnęłam na stopy ciasno związane sznurówkami vansy, zarzuciłam na siebie płaszcz i wróciłam do pokoju, by pochwycić bukiet za łodygi zamoczone w zimnej wodzie. Dotarłam na ogródek, niemal tuląc bukiet do piersi niczym skarb. Żonkile i bukszpan, oklejone licznymi nićmi przypominającymi watę cukrową, cała ta niebywała aglomeracja stworzona przez młode motyli zamieszkała teraz w rogu ogrodu, tuż przy pachnącej, pnącej się ku górze lawendzie - królowej orzeźwiających, lodowatych lemoniad.
    Czym jest „wola przetrwania”? Czy gąsienice zamieszkały w tych kwiatach wcześniej, a wyrwane z naturalnego środowiska, osadzone w ciepłym, suchym pomieszczeniu, intuicyjnie wiedziały, że nie mogą wycofać się z budowania swego miejsca na Ziemi? Czy może któregoś popołudnia przedostały się przez szczeliny mieszkania, odnalazły świeże, pachnące łono kwiatów i, nie zważając na potencjalne niebezpieczeństwo ze strony tak bliskiego kontaktu z człowiekiem, właśnie tu zachciały wybudować swoją przyszłość, bo musiały? Czymkolwiek wola przetrwania by nie była, wiecznie pomijane, ignorowane przez człowieka, nierzadko budzące w nim odrazę, drobne istoty, wszelkiego rodzaju insekty i owady, o naturze co najmniej fascynującej: karaluchy, pluskwy, mole, rybiki cukrowe, opanowały ją do czystej perfekcji.

— to wszystko da się jeszcze naprawić,
ponieważ opasłe brzuchy pająków okazały się gąsienicami.

Strach ma wielkie oczy, a mylenie początku z końcem przychodzi nam z szaloną łatwością.